Tydzień pierwszy [RAPORT]

Niby minął tylko tydzień odkąd postanowiłam zostać roślinożercą, ale mam silne poczucie, że moja samonapędzająca się rakieta lecąca prosto do mojego celu w końcu na dobre wystartowała.

Nie powiem, łatwo nie było. Już pierwszego dnia miałam wrażenie, że dałam ciała, bo po pracy - kiedy zazwyczaj ulegam przymusowi napadu głodu - zjadłam prawie pół słoika masła orzechowego, po czym miałam ogromne wyrzuty sumienia. Położyłam się spać z lekko przeciążonym żołądkiem myśląc w koło, że chyba przeliczyłam się w ocenie swojej motywacji.


Pierwszy dzień nowego stylu życia zakończyłam ostatecznie jako zwycięzca. Nie dobiłam się ciastem, który upiekł nic nie wiedzący o moim nowym planie mąż. Co ciekawe, już dnia następnego ważyłam 200 g. mniej.

Z każdym kolejnym dniem jadłam coraz mniej, bo szybciej czułam zadawalające nasycenie. Nie mam też poczucia straty, jak to zwykle bywa przy dietach odchudzających. Nie myślę o tym, czego nie mogę zjeść, tylko o tym, co mogę. Robiąc kolorowe sałatki czułam rosnącą ekscytację i kreatywność. Wchodząc do sklepu długo stoję przy stoisku warzywa-owoce biorąc prawie wszystko jak leci i potem komponując z tego podstawę wszystkich moich posiłków.

Z pozytywów odznaczyłam także zwiększenie wytrzymałości i energii. Przygotowuję się do półmaratonu. Dziś poprawiłam swój bieg o ponad 30 sekund na kilometr. Nie wiem jednak czy to sprawka diety, czy może omyłkowo zamówionej kawy kofeinowej, zamiast bezkofeinowej (unikam od około miesiąca kofeiny, bo nie chcę przeciążać nadnerczy). Czas pokaże.



Odczuwam także zaskakująco negatywne skutki diety roślinnej. Przede wszystkim po każdym posiłku mocno mnie wzdyma i wydzielam nieprzyjemne gazy, co zważywszy na to, że pracuję z ludźmi, jest dosyć kłopotliwe. Początkowo nawet miałam problem z wypróżnianiem, ale teraz to już historia. Wypróżniam się nawet trzy razy dziennie, czasem na zielono, co ponoć spowodowane jest chlorofilem zielonych warzyw. Ponoć nie ma się czym martwić. Pojawiło się także kilka wyprysków na mojej twarzy.

Martwi mnie wzdęty brzuch. Myślę, że mój organizm potrzebuje więcej czasu do dostosowania się do nowej diety. Do tej pory jadłam prawie dwa razy więcej białka, czego głównym źródłem był kurczak i jogurt grecki. Przyznam, że rezygnacja z jogurtu jest dla mnie na razie największym wyzwaniem, bo dotąd jadłam go codziennie. Nawet mając napad głodu zjadałam ogromne ilości jogurtu. Może nawet jogurt wspomagał moje trawienie.

Czas na podsumowanie. Waga spadła o 1.4 kg. W pasie i biodrach zeszło po 1 cm, zaś w udach 1.5 cm. Reszta bez zmian.

 

1 komentarz:

  1. Wypryski na twarzy = oczyszczasz się :)
    U mnie nie ma problemów z gazami ale ja nie jem jak "typowy weganin " zresztą zobacz na blogu.
    Z moimi napadami głodu jest tak że przestałam liczyć kcal: ale wyznaje zasadę że jem śniadanie obiad i kolacje, a jak mam na coś ochotę to jem coś lekkiego, jakiś owoc lub ciasto które sama upiekę, ale idę na kawę z przjaciółką. Bradzo pomogły mi też filmiki z kanału " 7 metrów pod ziemą " jeden o byłej anorektyczce drugi o byłej bulimiczcę. Nie jest latwo ale sobie radzę. :)

    OdpowiedzUsuń

Ciężko jest odpuścić

Dieta ziemniaczana dalej mnie kusi. Nie wiem czemu ciągnie mnie do takich ekstremalnych rozwiązań. Może to moje ego, a może to moja wewnętrz...