Ciąg dalszy wątpliwości

W internecie szukałam programu anonimowych jedzonioholików w pobliżu mojego miasteczka. Mimo, że po ulicach chodzi więcej otyłych ludzi niż szczupłych - nie ma żadnych grup bliżej niż 250 km. ode mnie.

Nawet myślałam, żeby pójść do Armi Zbawienia, czy jakiegoś kościoła i zapytać o radę czy, dałoby radę zorganizować takie spotkania, ale oczywiście stwierdziłam, że albo nikt nie przyjdzie, albo sama zrezygnuję, bo dalej nie umiem za bardzo zbliżyć się do Australijczyków. Poza tym serio odstrasza mnie myśl, że musiałabym się trzymać planu jedzeniowego jak wierny Przykazań Bożych.

Zastanowiło mnie to. Ewidentnie improwizacje kuchenne mnie pogrążają, zwłaszcza kiedy mężowi przygotowuje coś dobrego i tu i ówdzie skubnę. Z drugiej strony brak takiego "wętyla" i pozwolenie sobie na skubanie powoduje, że mniej się spinam, a co za tym idzie - dłużej mogę wytrwać na diecie.

Czy jednak chodzi w życiu o wytrwanie? Miałam nadzieję, że dieta roślinna to najlepsza dieta świata, dzięki której będę mogła żyć w zdrowiu i spokoju wewnętrznym, bez ograniczania się do końca życia. Nagle okazuje się, że muszę ograniczyć nawet owoce, bo nie potrafię skończyć na jednej sztuce.

Wiem...skupianie się na wadach to nienajlepsza droga ku wolności od uzależnienia. Czy serio w życiu najlepsze co może mnie spotkać to bananowe lody w absurdalnych ilościach?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ciężko jest odpuścić

Dieta ziemniaczana dalej mnie kusi. Nie wiem czemu ciągnie mnie do takich ekstremalnych rozwiązań. Może to moje ego, a może to moja wewnętrz...