Znowu w życiu mi nie wyszło

No tak, poddałam się. Moje wcześniejsze posty mogły to zapowiadać - nie czułam ani entuzjazmu, ani nadziei na wyzdrowienie. Wmówiłam sobie, że bez pomocy nie da rady, więc zaczęłam znowu szukać informacji o anonimowych jedzenioholikach, terapiach online, terapiach w Australii i ośrodkach leczenia i ich cenach.

No i właściwie tyle. Do żadnego wniosku nie doszłam, oprócz tego, że może jutro też zrobię sobię ucztę, porządniejszą od tej dzisiejszej i przemyślę sobie dokładnie co mi daje mój nawyk (taka przykrywka, żeby nie czuć, że to jedzenie jest po nic).

Złe strony są znane. Ból żołądka, śmierdzące gazy w nocy (sorry za dosłowność, moje jelita chyba powoli wysiadają, nawet po obżarciu się samymi roślinami...), obniżony nastrój, ospałość w pracy, kłótnie z mężem o nic, ogólne otępienie, powolność umysłu, spowolnienie myślenia, kac dnia następnego, wyrzuty sumienia, poczucie porażki, brak szacunku do siebie, myśli depresyjne, płacz, zanurzenie w totalnej otchłani bólu istnienia...

Co do pozytywów to mam pewien problem. Ciężko mi oczywiście zautoanalizować się. To co naczytałam się z książek psychologicznych może sugerować, że odpowiedzią może być poczucie bezpieczeństwa w obliczu czegoś znanego, a objadanie się znam od ok 9 roku życia. Poza tym chyba przyzwyczaiłam się do kreacji siebie jako ofiary losu. Jestem biedna, poszkodowana, okropne dzieciństwo, można się tylko nade mną litować. Boję się, że mąż mnie porzuci, bo czasem zapominam się i przerzucam na niego moje bolączki i dramaty dnia codziennego. Jestem momentami jak roztrzęsiona galareta, chociaż tylko w dni obżerania się. Na co dzień bywam raczej pozytywna, chociaż chaotyczna.

Lubię biadolić i lubię kiedy ludzie się tym przejmują. Przykładowo ostatnio poszłam do fryzjera i biadoliłam, że dalej mam puszące się włosy i w ogóle co za niesprawiedliwość boska. Tak jakby po 3 miesiącach regularnych wizyt komuś urosły końskie włosy do pasa. Ostatecznie okazało się, że włosy mam trochę grubsze i widać różnicę, że aż mi się głupio zrobiło, że tak marudziłam.

To samo mam z mężem. Od czasu do czasu narzekam, że dalej nie jesteśmy milionerami i nie mamy zaoszczędzonych nie wiadomo jakich pieniędzy na gorsze czasy, ten oczywiście bierze to do siebie, a ja...jak zwykle mam wyrzuty sumienia.

Cykl biadolenie-uspokojenie-wyrzuty sumienia to niekończąca się huśtawka z którą próbuje zerwać od jakiegoś 20 roku życia, kiedy zaczęłam swoją pierwszą terapię, której oczywiście nie skończyłam. Zwracam się o pomoc, a kiedy tej pomocy najbardziej potrzebuję - uciekam, bo wtedy kiedy nie marudzę, cierpię najbardziej i wtedy zwracam się do swojego najwierniejszego przyjaciela - jedzenia, które wypełnia mnie po korek swoją toksyczną miłością.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ciężko jest odpuścić

Dieta ziemniaczana dalej mnie kusi. Nie wiem czemu ciągnie mnie do takich ekstremalnych rozwiązań. Może to moje ego, a może to moja wewnętrz...