O tym jak zdecydowałam przejść na dietę roślinną

Na temat diety roślinnej czytam, słucham podcastów i oglądam filmy przez ostatni rok. To chyba jedno z dłuższych przygotowań, do projektu, który z różnych powodów nie potrafił wystartować. Przede wszystkim miałam tysiąc wątpliwości i czułam strach, że nie dam rady, że jestem za słaba, niekonsekwentna i w ogóle beznadziejna. Najpierw jednak opowiem trochę o sobie.

Mam na imię Marta, mam 3 lat i obecnie mieszkam w małym miasteczku w Południowej Australii ze swoim mężem, którego poznałam w pracy (to była dość niecodzienna historia romansu szefa ze swoją pracowniczką, ale nieważne...). Kilka lat temu prowadziłam blog o odchudzaniu Amciam, gdzie pisałam o swojej diecie Montignaca, na której schudłam około 20 kg. Ten sposób żywienia oparty na produktach z niskim indeksem glikemicznym, miał być na całe życie i udowodnił mi, że mogę schudnąć jedząc ile chce, byle były to produkty jak najmniej przetworzone i byle nie łączyć węglowodanów z tłuszczami. Mimo, że była to moim zdaniem idealna dieta, zarzuciłam ją przez - jak to się mówi - zawirowania sercowe i gorzkie rozczarowanie, które leczyłam lodami i alkoholem. Później znowu schudłam dzięki innej diecie i ćwiczeniom na siłowni wspierana przez trenera personalnego. Potem wyleciałam na rok do Kanady, gdzie powoli, lecz konsekwentnie tyłam mimo kontynuacji treningu i prób utrzymania diety. Niestety w Kanadzie mimo dobrych rad od psychologa dalej zagłuszałam stres, poczucie samotności i różne lęki jedzeniem, czyli to, z czym borykam się od małego.

Od mniej więcej 10 roku życia prowadziłam milion diet, które trwały od jednego dnia do pół roku i skutkowały zawsze tym samym - jojo. Były to między innymi dieta niskowęglowodanowa, Weight Watchers, South Beach, Dąbrowskiej, tysiąca kalorii, głodówka, Kopenhaska, MŻ i tak dalej...i tak dalej...

Jeszcze niedawno, będąc już w Australii i mieszkając z moim obecnie już mężem, przez osiem miesięcy głodowałam na diecie Gacy, dzięki której schudłam 34 kg. (do 67 kg, a przytyłam potem w półtora miesiąca 10 kg). Po diecie Gacy, podobnie jak ponad 10 lat temu po kilkumiesięcznej głodówce, dopadł mnie tak zwany wilczy głód. Myślałam, że zwariowałam. Nie potrafiłam opanować się, cały czas myślałam o jedzeniu i miałam napady kompulsywnego objadania się od raz-dwa razy w tygodniu do raz na trzy tygodnie. Zaczęłam terapię z psychodietetykiem przez internet, która na koniec zawyrokowała: bulimia, a raczej spektrum bulimii (cokolwiek to znaczy).

Nie powiem, wystraszyłam się. Brzmiało jak wyrok. Potem zaczęłam myśleć, na jakiej podstawie to wywnioskowała. Otóż starałam się po Gacy jak najmniej przytyć. Sporo wcześniej czytałam o zdrowym odchudzaniu i wiedziałam, że dieta około 800-1200 kalorii dziennie plus witaminy i odżywki białkowe z tablicą Mendelejewa w składzie to nie jest dobry i zdrowy wybór. Po zaprzestaniu diety Gacy niemal od razu zaczęłam jeść w miarę zgodnie ze swoim zapotrzebowaniem (jadłam około 2200-2500 kalorii dziennie), dość intensywnie trenując przy tym 4-5 razy w tygodniu po pół godziny. Utrzymywałam dzięki temu wagę między 74 a 76 kg. Opowiedziałam jej, że po jakimś czasie czułam się przemęczona i przestałam ćwiczyć. Moja była już psychodietetyczka stwierdziła, że skoro przemęczyłam się, to znaczy, że mam bulimię sportową. Ka-bum.

Zaczęłam więc czytać o bulimii. Za grosz nie pasowałam do wzorca. Nie trenowałam po 6-8 godzin dziennie, ani nie głodziłam się. Najmniej wtedy jadłam może 1600 kalorii, ale dnia następnego nadrabiałam to. Nie dałam się namówić na terapię dla bulimików. Mam wrażenie, że myśl, że mam bulimię było dla mnie kolejną wymówką do objadania się (w końcu mam bulimię, więc jak niby miałabym umieć opanować się?....)

Teraz nie wierzę, że mam bulimię. Bardziej cierpię na kompulsywne/ emocjonalne objadanie się, co jest spowodowane przez nieodpowiednie diety, które, z jednej strony były zbyt restrykcyjne i spowodowały, że miałam nieodpartą chęć na wszystko co zakazane, a z drugiej być może zmieniły mój system hormonalny podwyższając poziom greliny (hormon głodu) i obniżając poziom leptyny (hormon sytości).

Wierzę, że to nie jest sprawa przegrana. Po niemal roku od zaprzestania diety Gacy i męczenia się z kompulsywnym objadaniem się czuję, że mój organizm powoli zaczął dochodzić do siebie. Znowu zaczęłam czuć ssanie w brzuchu z powodu głodu (wcześniej robiło mi się po prostu słabo) i łatwiej mi przychodzi opanowanie wilczego głodu, a właściwie mojego nawyku objadania się. Nie czuję już tak wielkiej potrzeby najedzenia się po korek. Zwykłe triki opanowujące niezdrowe myśli nawykowe przychodzą mi łatwiej. Nawet dziś stoczyłam wygraną walkę ze sobą, kiedy przyszła mi do głowy myśl w sklepie, że może dziś kupię sobie słodycze, bo od jutra zaczynam dietę roślinną, więc teraz czas na pożegnanie się z jedzeniem.

Zresztą...ileż to razy "żegnałam się z jedzeniem". Teraz ma być inaczej. Wiem dużo więcej na temat psychologii odchudzania się i utrzymywania zdrowego stylu życia. Już samo to, że przez rok toczyłam dzień w dzień bitwy ze swoim wilczym apetytem dało mi dużą wiedzę o sobie. Jestem gotowa na pewny i mocny krok do przodu. Jak to się jednak zaczęło?

W Australii weganizm jest bardzo popularny i nikogo już nie dziwi. Cały czas widziałam na Fejsbuku i Instagramie zdjęcia wegańskich potraw i super szczupłych weganek promujących ten styl życia, którego radykalizm i zakrawający czasem o fanatyzm mimo wszystko nie przekonywał mnie. Przypadkiem przeczytałam w gazecie artykuł na temat diety roślinnej, a potem już poleciało. Znajdywałam coraz więcej badań, artykułów, wypowiedzi naukowców, a także samych pacjentów i ich historii "cudownych ozdrowień". Coraz bardziej przekonywałam się, że najlepszą dietą zdrowotną jest oparta na produktach roślinnych.

Dieta roślinna często jest rozumiana jako dieta wegańska, czyli dieta wykluczająca produkty zwierzęce - mięso, nabiał, jajka i zazwyczaj miód. Dieta roślinna to jednak coś więcej, to dieta wykluczająca wszystkie produkty wysoko przetworzone i sztuczne. Dzięki temu można uniknąć niedoborów, w tym białka, bo zamiast jeść sztuczne wegańskie ciasteczka ze sklepu mamy pełnowartościowe posiłki złożone z pełnych zbóż, strączków, warzyw i owoców. Dietę tę również można dostosować do siebie i swoich potrzeb. Nie oznacza, jak w przypadku weganizmu, fanatycznego odrzucania wszystkiego, co mogło skrzywdzić biedne zwierzątka, tylko np. ograniczenie jedzenia mięsa zachowując przy tym zwiększone spożycie roślin (jeśli np. boisz się niedoboru witaminy B12, którą znajdziesz tylko w produktach zwierzęcych).

Całe szczęście jestem wielką fanką strączków, warzyw, owoców, kasz...i nie mogę doczekać się ekperymentowania w kuchni. No to w drogę! Czas na zasilanie roślinami!

1 komentarz:

  1. Hej! :) Wow, nie spodziewałam się powrotu, trzymam mocno mocno kciuki ! :) Uda ci się na 100%, na początku zawsze jest ciężko, ale będzie warto.

    OdpowiedzUsuń

Ciężko jest odpuścić

Dieta ziemniaczana dalej mnie kusi. Nie wiem czemu ciągnie mnie do takich ekstremalnych rozwiązań. Może to moje ego, a może to moja wewnętrz...